Na początku maja, zboczyliśmy z zaplanowanej drogi i zajechaliśmy do Nidzicy. Naszym celem był widoczny z daleko imponujący zamek, to nie on wzbudził moje największe zainteresowanie, ale rozłożone niedaleko (opustoszałe z racji pory z typowych bywalców) wesołe miasteczko:
Pamiętam ten widok z dzieciństwa. Kilka razy w roku objazdowe miasteczko rozkładało się niedaleko mojego bloku. Obserwowałam je z balkonu patrząc przez lornetkę. Wydawało się magiczne, tajemnicze... Nigdy nie "latałam" na karuzeli łańcuchowej, uwielbiałam za to wahadłowo bujający się piracki statek i watę cukrową. Pamiętam też tęsknotę, kiedy po zakończonym sezonie na placu pozostawały tylko żółte placki wygniecionej trawy.
Teraz do objazdowych miasteczek podchodzę raczej z rezerwą. Mimo upływu lat ciągle wyglądają tak samo, skrzypią tylko trochę bardziej i są raczej straszne i lekko niebezpieczne, niżeli wesołe...
Merveilleux de sensibilité !!!
OdpowiedzUsuńVoir mes blogs
Laisser un commentaire